Autor Wiadomość
Timi
PostWysłany: Śro 12:29, 06 Gru 2006    Temat postu: Afryce grozi nowa, wielka wojna

Sudan, Czad czy Republika Środkowoafrykańska już szukają przymierzy na nową wojnę. Poprzednia pochłonęła prawie 4 mln ludzkich istnień

Przeprowadzone właśnie pod kuratelą ONZ wybory prezydenckie w Kongu-Kinszasie miały położyć kres wojennemu chaosowi i dać początek nowej epoce regionalnej zgody i pokoju. Allio Ewaku Emmy, weteran ugandyjskiego dziennikarstwa, który wrócił właśnie z długiej podróży po Kongu, a także burzliwych pograniczach Ugandy, Sudanu, Konga-Kinszasy i Republiki Środkowoafrykańskiej, twierdzi, że widzi mało powodów do optymizmu, za to wiele do niepokoju.

Nie ma to jak rebelia za miedzą
Na wyrwanej z notesu kartce Emmy rysuje wykresy. Liniami ciągłymi znaczy państwowe granice, fronty, przemarsze wojsk. Linie przerywane mają określać strategiczne sojusze polityczne i wojskowe. Niemal wszystkie linie przerywane Emmy'ego zbiegają się w sudańskiej stolicy Chartumie.

- Rząd gen. Omara el Baszira stanowi zagrożenie dla wszystkich sąsiadów Sudanu - mówi Emmy, który dziennikarską karierę zaczynał od relacjonowania wojny na sudańskim południu. Tamtejsze murzyńskie ludy od lat 50. prowadziły zbrojne powstanie przeciwko tyranii muzułmańskich Arabów z północy.

Do najwierniejszych sojuszników sudańskich powstańców należała Uganda. W odwecie pod koniec lat 80. Sudan zaczął wspierać ugandyjską rebelię kierowaną przez Josepha Kony'ego, który utrzymywał, że rozmawia z Duchem Świętym. Obiecując zaprowadzenie w Ugandzie Bożych porządków, Kony stworzył armię z porywanych po wsiach dzieci przerabianych w niewoli na okrutnych wojowników nieznających litości ani różnicy między dobrem a złem.

- Przywódcy w tej części Afryki od lat uważali, że najlepszym sposobem, by wynieść się nad sąsiadów albo po prostu im zaszkodzić, jest wspieranie rebelii za miedzą - przyznaje Fred Guweddeko, wykładowca nauk politycznych z najstarszego w Afryce wschodniej uniwersytetu Makerere z ugandyjskiej Kampali. - W rezultacie wszyscy są wobec siebie nieufni, wszyscy czują się pokrzywdzeni i uważają, że mają niewyrównane rachunki.
W ostatnich miesiącach niemal wszystkie kraje środkowej Afryki zgodnie oskarżają Sudan. Uganda - o torpedowanie pokojowych rozmów, jakie od sierpnia prowadzi z Konym. W październiku o zbrojną agresję oskarżył go Czad, w listopadzie - Republika Środkowoafrykańska. Władze Południowego Sudanu, który po półwiecznej wojnie w styczniu 2005 r. wywalczył sobie prawo do autonomii i secesji, skarżą się zaś, że rząd z Chartumu sabotuje powojenną odbudowę kraju.

Chartum nasyła dżandżawidów
Prowokowanie i wywoływanie bratobójczych wojen od lat pozostaje ulubionym orężem wojskowego rządu z Chartumu, który urzęduje od 1989 r. Póki toczył wojnę na południu, skłócał ze sobą powstańców z ludów Dinka i Nuer. Przymuszony przez Amerykanów do ugody z Południem przyznał mu prawo do niepodległościowego plebiscytu w 2011 r., ale nie przestaje napuszczać na siebie Dinków i Nuerów, by udaremnić im secesję.

W 2003 r., gdy zbrojne powstanie wybuchło w położonym na zachodzie Sudanu Darfurze, rząd z Chartumu przekonany, że jest ofiarą spisku Zachodu zmierzającego do rozbicia sudańskiego państwa, nasłał na murzyńskich buntowników arabskie zbrojne milicje - dżandżawidów. Podejrzewał też, że darfurskich powstańców wspiera Czad, którego prezydent i ministrowie wywodzą się z ludu Zaghawa, jednego z prześladowanych w Darfurze.

W tym roku darfurska wojna przelała się przez zachodnią granicę do Czadu. W październiku we wschodnim Czadzie bliźniaczo przypominającym etnicznie sudański Darfur pojawili się miejscowi, arabscy dżandżawidzi, którzy zaczęli najeżdżać, palić i mordować murzyńskie wioski.

W październiku i listopadzie w etnicznych pogromach na wschodzie Czadu zginęło kilkaset osób, a prezydent Czadu Idriss Deby oskarżył Sudan o zbrojną agresję.

Sudan na Dzikim Zachodzie
Pod koniec października darfurska wojna z Sudanu przelała się przez południową granicę do Republiki Środkowoafrykańskiej. Przybyli z Darfuru rebelianci zdobyli całą północno-wschodnią część kraju przy granicy z Sudanem i Czadem i niedaleko od granicy z Kongiem-Kinszasą.

- Ten region od lat nazywany był Dzikim Zachodem, gdzie bezkarnie grasowali rabusie, a szeryfowie jeden po drugim uciekali do dalekiej stolicy albo sami zakładali swoje bandy - mówi Emmy. - Wsparcie Chartumu dla rebelii w sąsiednich krajach sprawiło, że Dziki Zachód staje się krainą bezprawia rządzoną przez wszelkiej maści powstańców, watażków, dezerterów, rabusiów. Pogranicze, a także pobliski park narodowy Garamba w Kongu-Kinszasie i ziemie w Południowym Sudanie na zachodnim brzegu Nilu są ich królestwem i kryjówką. Sudan ochrania ich, by móc ich później wykorzystać przeciwko sąsiadom.

Według Emmy'ego to właśnie na tamtejszych sawannach ukrywa się Joseph Kony. - Nic mu tam nie grozi. Nie ma tam wojsk ONZ, bo te stoją w Kongu, a środkowoafrykańska 4,5-tysięczna armia rządowa boi się wypuszczać poza rogatki stolicy Bangui, żeby pod jej nieobecność ktoś przypadkiem nie zajął miasta - twierdzi Emmy.

Wszystko zacznie się w Kongu?
W poprzedniej wielkiej wojnie regionalnej, która w latach 1998-2002 toczyła się w Kongu-Kinszasie, zginęło prawie 4 mln ludzi. Ochrzczono ją mianem afrykańskiej wojny światowej. Z pobudek politycznych albo jedynie z chęci łupu walczyły w niej armie i rebelianci z Konga-Kinszasy, Ugandy, Ruandy, Burundi, Sudanu, Republiki Środkowoafrykańskiej, Czadu, Angoli, Namibii i Zimbabwe.

Nawet bez wybuchu nowej wojny ten region Afryki uważany jest za największą katastrofę humanitarną współczesności. W sudańskim Darfurze zginęło już ponad ćwierć miliona ludzi, a ponad 2 mln stało się uchodźcami. Walki w północnej Ugandzie pochłonęły 100 tys. ofiar, a 1,5 mln straciło dach nad głową. Liczba uchodźców w Czadzie zbliża się do 200 tys., a w Republice Środkowoafrykańskiej - 20-30 tys. Po półwiecznej wojnie, na której zginęło 2 mln ludzi, na nogi nie może się podnieść Południowy Sudan.

- Interwencja ONZ w Kongu-Kinszasie i podejmowane wciąż wysiłki, by wysłać "błękitne hełmy" do sudańskiego Darfuru i na granicę między Sudanem oraz Czadem i Republiką Środkowoafrykańską, sprawiają, że tutejsze rządy cierpliwie czekają i próbują rokowań - mówi prof. Guweddeko. - Ale nie mając wielkiej wiary w skuteczność ONZ, już szukają sojuszników do nieświętych przymierzy na nową wojnę.

Jego zdaniem iskrą, która wywoła pożar, może okazać się Kongo-Kinszasa, w którym tegoroczne wybory prezydenckie wygrał Joseph Kabila. - Zwycięzca wyborów jest jeden, przegranych wielu. Jeśli któryś z kongijskich watażków uzna, że nie ma nic do stracenia, i padnie pierwszy strzał, cierpliwość mogą stracić także sąsiedzi i zaczną dochodzić swego na własną rękę, tak jak umieją - przewiduje Guweddeko. - Nikt nie będzie nawet czekać, aż w lipcu przyszłego roku "błękitne hełmy" wyjadą z Konga. W Afryce mało kto wierzy, by ktoś gotów był za nią umierać.

Źródło: http://serwisy.gazeta.pl/swiat/1,34180,3749684.html

Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group